Kolejne książka w naszym wydawnictwie nosi tytuł „Dzienniki basowe„, autorem jest Piotr Pawłowski basista, kompozytor i autor tekstów (m. in. MADE IN POLAND, THE SHIPYARD, DANCE LIKE DYNAMITE). Od początku transformacji gospodarczej do dzisiaj pracuje na stanowiskach menedżerskich w firmach polskich i zagranicznych, przeważnie w obszarze HR.  Posiadacz dystansu do samego siebie oraz rzeczywistości. Trzykrotny zwycięzca pamiętnej „Wielkiej Gry”.  Poniżej fragmenty książki, która światło dzienne ujrzy w pierwszej połowie czerwca!

O basówce i basistach

„Gitara  basowa  jest  moim  ulubionym  instrumentem”  –  oznajmiła  mi  trochę  rozmarzona  panna,  wtulając  się  w  moje  ramię,  bardzo  dawno temu. „A moim nie” – odpowiedziałem, nie kłamiąc.

Mniej więcej 67% populacji uważa, że basista to ten gorszy gitarzysta, bo nie gra solówek albo gra je bardzo rzadko. I na moim przykładzie mogę potwierdzić, że te 67% ma rację. Walczyliśmy z Jolaną ostro. Raz ja, raz ona. Toszak mówił: „Pio-trek,  ja  wiem,  że  ty  masz  wadę  wymowy,  ale  masz  też  wadę  wy-mowy  basu”.  W  moim  drugim  zespole  graliśmy  utwór  o  znaczącym tytule „Do dna”. Armand wchodził na gitarze, Mały wchodził na  perkusji,  ja  wchodziłem  na  basie  w  innym  tempie  niż  koledzy,  Toszak  zamiast  wejść  na  klawiszu,  schodził  na  zawał  ze  słowami  „Ja pierdolę, kurwa, Piotrek”. Raz na próbie w Dworku grałem na państwowym  Fenderze  i  Toszak  w  utworze  „Westchnienie”  usłyszał w końcu, co ja tam gram. „Co ty, kurwa, grasz, jakieś solo?”. „Zawsze grałem je w tym miejscu przecież, na każdej próbie i koncercie” – broniłem się. Najgorsze miało nadejść. Doszliśmy do refrenu, w którym klangowałem. Klangi na Jolanie Basso były mało słyszalne  i  w  hard-rocku  zabronione,  a  tu  nagle  stały  się  zauważalne.  „Piotrek,  kurwa,  jeszcze  raz  strzelisz  z  tego  basu,  to  ja  cię  też  strzelę”.  Może  dlatego  do  dziś  na  klangowanie  mówię  strzelanie. Gdyby Toszak, któremu muzycznie sporo zawdzięczam, nadal żył, być może dziś opłacałoby się nam reaktywować tamten zespół, który  już  po  moim  odejściu  nosił  nazwę  King  Size.  On  to  wnuk  ważnego dowódcy AK, a o zasługach mojego wujkodziadka nawet IPN wydał bardzo grubą książkę. AK? Żołnierze Wyklęci jak nic. I na bank w związku z tym dostalibyśmy granta na zrobienie trasy po miastach, w których się nie gra.„Czy widzicie, że Piotr w innym tempie tupie, a w innym gra?” – to pytanie często pojawiało się w każdym zespole, w którym grałem  albo  gram.  Odpowiadam  więc,  dobrzy  muzycy  muszą  grać  jedną ręką podziały nieparzyste, drugą parzyste. Więc proszę mię tu basu nie zawracać. Z Omenu zostałem wyrzucony w listopadzie 1981. Za odchylenie nowofalowe i całokształt. Pomyślałem o samobójstwie. Chyba jednak niepotrzebnie.

O skinach

Historia  z  czasów,  kiedy  ONR  byłby  organizacją  nielegalną,  gdyby  istniał.

Jadę  pociągiem  relacji  Łódź  Fabryczna  –  Kraków.  Jest  niedziela,  jestem  sam  w  przedziale.  Czytam  bodajże  Tylko  Rock  (tak  się  wtedy  nazywało  to  pismo).  W  Piotrkowie  Trybunalskim  do  przedziału  wchodzi  pięciu  skinheadów,  aczkolwiek  w  niekompletnym  umundurowaniu.  Kurtki  i  buty  się  nie  zgadzają,  sznurówki  też  niekoniecznie.  W  zasadzie  zgadzają  się  jedynie  łyse  pały  i  jakiś  taki  brak  współpracy,  który  wisi  w  powietrzu. Z czasów komuny zapamiętałem żelazną zasadę, że jeśli badawczo patrzy na ciebie milicjant, to podejdź do niego i zapytaj go o cokolwiek, zanim on zapyta ciebie. Nie wiem jak innym, ale u mnie się to sprawdzało. Pytałem o drogę na pocztę i już nie byłem podejrzany. Z  rozmowy  moich  współpasażerów  wywnioskowałem,  że  są  oni  uczniami  liceum  wojskowego  w  Częstochowie  (istniały  takie  licea,  to  w  tamtym  miejscu  musiało  być  doprawdy  szczególne). No i czując ten badawczy wzrok na sobie, spytałem ich po prostu: „Przepraszam, jakie polskie skinowskie zespoły byście mi polecili? Bo  znam  tylko  kilka  angielskich”.  No  i  nagle  atmosfera  w  przedziale zrobiła się jakaś mniej gęsta – „O, fajnie, że pytasz, ja to lubię Legion, ale oni już chyba nie grają, teraz to my słuchamy Konkwisty 88, ale angielskich to my za bardzo nie znamy”. No to grzecznie wymieniłem te kilka nazw, które jakoś tam kojarzyłem. I  kiedy  myślałem,  że  już  nic  ciekawego  się  w  tym  przedziale  nie  wydarzy,  jeden  z  nich  nagle  mówi:  „A  skąd  jesteś?  A,  z  Krakowa,  to  istniał  tam  kiedyś  taki  skinowski  zespół,  podobno  byli  najlepsi w Polsce, ale ja ich nigdy nie słyszałem, Made in Poland się n a z y w a l i ”. No to się przyznałem. Minutę przed Częstochową. Ciekawe, czy kiedykolwiek później nas usłyszeli.