Jeszcze chwila i w sklepie pojawi się książka Jona Savage’a o Joy Division.  „Przenikliwe światło, słońce i cała reszta. Joy Division w ustnych relacjach” bo taki będzie tytuł przetłumaczył Filip Łobodziński. 336 stron, które bardzo dobrze się czyta, poniżej fragmenty:

Jon Wozencroft: Kiedy Joy Division już znaleźli swoją koleinę, nieodmiennie zaczynali koncerty od „Dead Souls”. Ten utwór rozwija się w sposób monumentalny, zanim wejdzie wokal, upływają prawie trzy minuty. Dzięki temu Ian mógł, po pierwsze, wyskalować sytuację – nastawić się na rozszyfrowanie atmosfery, wyczuć, jak maszyneria kapeli pracuje danego wieczoru – a po drugie, by zdecydować, jak daleko chce się dziś zapuścić. Kiedy już ustawił się w blokach i przygotował, by opuścić własne ciało, występ stawał się dla niego kanałem przekazu samego siebie.

Doświadczyłem tego na własne oczy i uszy. W czasie koncertu bywały niesamowite momenty, ale ciekawe, że podczas występów Joy Division właściwie nie było gry światłami – dominowało światło surowe, dość monumentalne. Z powodu ograniczeń psychicznych, z powodu epilepsji, o której nie miałem wówczas pojęcia, Ian skupiał na sobie uwagę, mógł zatem wykorzystać to, wzmacniać efekt i przekazywać. Stąd brał się ten nieklasyfikowalny w żaden sposób ruch sceniczny. Istny rytuał.

Peter Hook: Twinny zajumał czterdzieści osiem duveli. Przy pakowaniu sprzętu wynosiliśmy graty z Planu K przez bar i było dosyć zabawnie, bo ludzie lecieli tam po artystowsku. Ależ było artystowsko, gadali tylko: „Boże, Joy Division, są tak cudownie subtelni, kochanie”, po francusku, po belgijsku, jak to oni – a ja wołam: „Weź, kurwa, ładuj ten jebany sprzęt, skunksie zalany”. Twinny wdrapał się na scenę, pokazał dupę za dwa funty, pokazał publice swoje tatuaże, Boże, wszyscy byli ululani. Ja z Terrym prowadziliśmy, więc byłem trzeźwy i mówię im: „Wynoście sprzęt, do kurwy-nędzy”.
Pytam: „Sprzęt już na pace?”, na co Twinny: „Ta, sprzęt na pace, taa”. Mówię: „To sprawdzę”. Otwieram, a tam pełno piwa. Obrabował bar, sprzęt zostawił na dworze, a furgonetkę wypakował piwem. Powiedziałem tylko: „Ty fajfusie”, przyszedł barman w towarzystwie pięciu wykidajłów – trzeba było wtachać piwo z powrotem.
Terry miał minę jak pół dupy zza krzaka. W garderobie walnęliśmy mnóstwo drinków, ja miałem sok pomidorowy, on siedzi z tą miną, więc myślę: „Ja tej cipie pokażę”. Wylazłem z wozu, wziąłem ten sok pomidorowy, wylałem go na przednią szybę, żeby go zirytować. Ależ numery się robiło. I pamiętam jego gały, pamiętam, że siadł, włączył wycieraczki, sok pomidorowy bryzgał na ulicę, a ja sobie myślałem: „Ty smętna pipo”.
Wróciliśmy do schroniska, tam Barney wywrócił łóżko Twinny’ego do góry nogami, więc Twinny wyleciał na podłogę, potem Twinny wywrócił łóżko Barney’emu, wtedy ten wyleciał na podłogę, ale tak, że rąbnął głową o kaloryfer. Tak się wkurwił, że znów wywalił Twinny’ego, wtedy Twinny wziął sok pomarańczowy i wylał Barney’emu do łóżka – i na to wszystko zjawił się Ian. Była kompletna demolka. Jak małe dzieci pierwszy raz za granicą. Pojebane szaleństwo, coś niesamowitego, aż wreszcie Ian nasikał do popielniczki.